przepis Moje Wypieki
Do Warszawy na Wielkanoc przyjeżdża Ciocia z dalekich krajów. Ciocia, która kocha chałwę i jest w stanie pochłonąć jej dowolne ilości w ekspresowym tempie (powinni specjalnie dla niej zorganizować jakieś zawody, serio!). Z tej okazji szukałam jakiś fajnych związanych z chałwą przepisów. I znalazłam dwa - sernik i opisane powyżej ciasteczka. Zakupiłam więc wszystkie produkty i zamknęłam się w kuchni.
Zacznijmy od tego, że bardzo lubię robić sernik. Uważam, że jest to dość proste ciasto, a wychodzi smacznie i można sobie wmawiać, że zdrowo - w końcu to bomba nabiałowo-wapniowa, haha. Co więcej w zależności od dodatków, polewy czy spodu sernik zawsze będzie smakować trochę inaczej. Sernikobrownie z malinami już dawno uzyskało tytuł najlepszego ciasta na świecie, ale sernik z oreo czy musem dyniowym, a już na pewno pieczony na Boże Narodzenie sernik tradycyjny nie są daleko w tyle...
Także i tym razem początek przygotowań był bardzo obiecujący. Szybko rozprawiłam się z ciasteczkami na spód (użyłam owsianych Sante pomieszanych z ciasteczkami owsiano-sezamowymi) - co prawda wyklejanie foremki było bardziej wymagające niż myślałam, ale nie takie wyzwania w kuchni pokonałam. Przygotowanie masy serowej było procese wręcz błyskawicznym! Do miski, zblendować, do miski, zblendować, do miski, delikatnie wymieszać, wylać na spód. Ta-dam! Nie oszukam jeśli powiem, że masa serowa gotowa była w 5 minut... Ciasto wyladowało na godzinę w piekarniku, a ja zajęłam się robieniem obiadu i szykowaniem domowej pasty tahini na ciasteczka, ale o tym w poście wyżej.
I wtedy - KATASTROFA. O uruchomienie piekarnika prosiłam narzeczonego, bo cała byłam w serze, chałwie i ciasteczkach. Niestety zupełnie się nie dogadaliśmy. Zamiast termoobiegu 170 stopni, ustawił grzanie góra-dół 180 stopni. Ja oczywiście tego nie sprawdziłam, a do piekarnika zajrzałam pięć minut przed końcem pieczenia... Sernik wyrósł, bardzo. Na dodatek popękał i był mocno zarumieniony. A wisienką na torcie był fakt, że po wyjęciu okazało się, że w środku jeszcze dość mocno pływa. Zamarłam. Pracy może nie poszło na marne tak dużo, ale składniki się skończyły i dochodziła 20:00, czyli niezbyt odpowiednia pora żeby zaczynać od nowa. Wsadziłam więc ciasto z powrotem do pieca. Przerzuciłam na termoobieg i potrzymałam tam jeszcze koło 12 minut. Wyszło nadal brązowe, ale trochę opadło, a co najważniejsze przestało pływać! Przestudziłam je w uchylonym piekarniku, a później na blacie w kuchni. Na w miarę już chłodny sernik wylałam polewę chałwową (która oryginalnie miała pokryć go gładką błyszczącą taflą) i posypałam sezamem. To ostatnie to już moja inwencja twórcza. Pomyślałam, że skoro nie jest idealnie i gładko i równo to będę jutro chociaż udawać, że był to efekt z góry założony.
Z duszą na ramieniu wyniosłam całość na balkon, żeby przez noc się dobrze schłodziło i stężało. Jutro miał być wielki dzień - smak sernika musi powalić na kolana, żeby zrekompensować jego... domowy wygląd, haha.
Na szczęście okazało się, że nawet jeśli coś nie wygląda to może smakować! Z ust Cioci usłyszałam nawet, że jest lepszy od samej chałwy, a to już najwyższa możliwa pochwała. Kremowy, maślany wręcz serniczek raz na jakiś czas przełamany chrupiącym kawałeczkiem orientalnej słodyczy. Sernik inny niż wszystkie. Bardzo słodki, bardzo chałwowy, bardzo pyszny!
 |
| Tutaj zdjęcie totalnej klapy wyjętej z piekarnika - ciemna, oklapnięta i chełbocząca na środku... |
 |
| A tutaj zdjęcie mojego nowego pojemnika-foremki z przykrywką do noszenia - genialne! |
Ocena dania - 8/10
Cena dania - 40 zł
Porcje - 8
Czas przygotowania - 90 minut